26 X A.D. 2020. Byliśmy obrońcami.
W sobotę, 24 października 2020 r. dostaliśmy kilka sygnałów, że następnego dnia w niedzielę mogą być próby zakłócania Mszy Świętych przez aborcjonistki. To nas skłoniło do tego, że kilku Braci Przedmurza (tych bez zobowiązań rodzinnych) spontanicznie w niedzielę wzięło udział w obronie dwóch kościołów: Katedry Św. Jana Chrzciciela oraz Bazyliki Św. Krzyża. Skromna dwuosobowa straż Bractwa udaremniła wtargnięcie na Mszę w katedrze. Bazylika Św. Krzyża miała nieco większą obstawę.
Dom Warszawski Bractwa Przedmurza w każdy poniedziałek miał spotkania organizacyjno- formacyjne (aktualnie odbywają się one we czwartki). W związku z incydentami postanowiliśmy, że to nasze spotkanie będzie składało się z części organizacyjnej oraz akcyjnej – jeśli będzie taka potrzeba, będziemy gotowi do „wyjścia na miasto”. Umówiliśmy się o godz. 17:30 w lokalu znajdującym się nieopodal Placu Trzech Krzyży. Mieliśmy zaproszenie od Fundacji Życie i Rodzina na kontrę przeciwko demonstracji na Rondzie Waszyngtona, która miała zacząć się o godz. 16:00. Później Fundacja zmieniła miejsce zbiórki na Bazylikę Świętego Krzyża. Dla nas od początku było jasne, że nie wybieramy się na żadną kontrmanifestację, że naszą jedyną misją jest obrona kościołów przed profanacją. Natomiast nie chcieliśmy działać chaotycznie, chcieliśmy się spotkać i na spokojnie omówić działania. W związku z tym pozostaliśmy przy pierwotnym planie, że się spotykamy by omówić kwestie organizacyjne i będziemy w kontakcie z obrońcami Św. Krzyża.
Warszawska komunikacja była sparaliżowana, drogi na wysokości Al. Niepodległości zakorkowane. Większość z nas się spóźniała. Spotkanie zaczęliśmy ok. 17:50. Na spotkanie dotarło dziesięciu. Jeden został pod Świętym Krzyżem. W drodze na spotkanie dzwonił do mnie znajomy, z którym odnowiłem niedawno kontakt i mówił, że jest na mieście, aby bronić kościołów. O 18:26 dostałem od nie go SMS-a o treści: „Tłum na pl. Trzech Krzyży. Będziecie?”. Zadzwoniłem. Okazało się, że dochodzi do przepychanek i sytuacja naprawdę robi się gorąca. Od razu podjęliśmy decyzję, że wychodzimy.
Pięć minut później przepychaliśmy się przez tłum około-studenckiej młodzieży, która w ograniczeniu aborcji dostrzegła zagrożenie dla swojego beztroskiego, hedonistycznego życia. Było już około tysiąca protestantów. Dotarliśmy do schodów kościoła Św. Aleksandra w ostatniej chwili. Policja równolegle z naszym wejściem wprowadziła kordon opancerzonych funkcjonariuszy z tarczami. Dwie trzecie policjantów było zwróconych do tłumu wznoszącego co chwilę wulgarne okrzyki. Pozostali byli zwróceni w naszą stronę tak jakbyśmy byli równie dużym zagrożeniem dla publicznego bezpieczeństwa. Obrońców przed naszym przybyciem było ok. 60-70. Szczyt schodów kościoła był świetnym miejscem do obrony poprzez walkę wręcz: wysokie schody, na szczycie wysokie kolumny, boki zabezpieczone wysokim murem i barierką uniemożliwiały uderzenia boczne. Niestety to co było zaletą w walce bezpośredniej okazało się wadą w sytuacji, w której byliśmy oddzieleni przez kordon policji bez żadnej strefy buforowej. Powodowało to, że byliśmy łatwym celem różnorakiej maści „pocisków” miotanych co jakiś czas w naszym kierunku.
My, obrońcy kościoła na przemian odmawialiśmy różaniec i śpiewaliśmy religijne pieśni. Nie reagowaliśmy na wulgarne okrzyki i gesty tłumu. Zwolennicy aborcji postanowili za to w całej pełni zobrazować „piekło kobiet” i „czarny protest”. Był to podręcznikowy przykład upadku kultury zachodniej. Poza chyba najpopularniejszymi okrzykami „Wypierd…ć!” i „Fa-szyś-ci! Fa-szyści! Fa-szyści!”, wielokrotnie słyszeliśmy niecenzuralne słowa rzucane pod adresem PiS-u. Protestanci chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że nie broniliśmy kościoła ze względu na prośbę Prezesa Kaczyńskiego. Kobiety ok. 30-sto, 35-cio letnie potrafiły stać kilkadziesiąt minut w miejscu pokazując nam środkowe palce. Tłum gęstniał. Z początku nieśmiało, jednak wraz z upływem czasu i brakiem reakcji ze strony policji coraz częściej w naszą stronę miotane były różne przedmioty: pociski z farbą, jajka, petardy, wieszaki (?), butelki plastikowe, a w końcu szklane… Pociski z farbą kilkukrotnie rozbryzgiwały się gdzieś niedaleko, tak, że mój płaszcz nosi ślady tej obrony po dzień dzisiejszy. Przez całkowitą bierność policji zuchwałość tłumu była coraz większa. „Odważni” rzucali z coraz bliższej odległości. Policja wykonała kilka pojedynczych wypadów aby wyłapać co bardziej agresywnych ale niewiele to dało. Musieliśmy też dwukrotnie powstrzymywać kilku „naszych” kibiców Legii, którzy niewytrzymywali ciśnienia w sytuacji oblężenia i w wojowniczym zapale chcieli się rzucić na tłum, oddzielony od nas dwoma kordonami policji. Trzymaliśmy tych kibiców ile mieliśmy sił w rękach i udało się ich zatrzymać.
W końcu, stało się. Jeden ze współbraci dostał szklaną butelką w głowę. Krew spływała mu po czole obwitymi strugami. Musiał być odprowadzony przez ratowników do karetki.
To nieco zmobilizowało policjantów do jakiejś bardziej trzeźwej oceny sytuacji i po pewnym czasie agresywniejszego zachowania tłumu, w końcu poszedł w ruch gaz. Tłum nieco się rozbiegł, a policja utworzyła szeroką strefę buforową. Protestanci, gdy przekonali się, że nie są w stanie już nic wskórać, zaczęli się rozchodzić. Zwycięstwo! Nasza obrona trwała około 3h.
Mężne znoszenie prześladowań to ósma cnota rycerska. Było dla nas wielką łaską, móc znosić prześladowania ze względu na Chrystusa. Z drugiej strony cierpimy, że tak wielu ludzi w Polsce tak bardzo odwróciło się od Boga i Kościoła Świętego, i dyszą do niego nienawiścią niczym Szaweł z Tarsu przed nawróceniem. Potrzebują oni ogromu naszej modlitwy.