29 XI 2023 r. przejdzie do historii Polski jako ważna data. W tym dniu większość sejmowa przegłosowała projekt o dofinansowaniu procedury in vitro z budżetu państwa. Głosowanie było tym bardzie zastanawiające, że poparcie dla in vitro wyraziło bardzo wielu posłów, deklarujących się jako katolicy.
Temat in vitro znam również ze swojego doświadczenia, gdyż przez kilka lat byłem związany z firmą, której duża część zajmuje się tworzeniem algorytmów sztucznej inteligencji, mających zwiększać skuteczność tej metody. Chociaż nie uczestniczyłem w pracach tej części firmy, miałem styczność z wieloma osobami zaangażowanymi w te prace. Odbyłem liczne rozmowy z osobami, które nie widziały w tej metodzie nic niewłaściwego. Część z tych osób deklarowała się jako osoby wierzące, a nawet dość mocno wierzące.
Przypomnijmy na początek słowa oświadczenia Konferencji Episkopatu Polski z 2015 r.: „parlamentarzyści, którzy poparli ustawę dotyczącą in vitro, równocześnie publicznie wyrazili swoje poglądy, które stały się źródłem poważnego zgorszenia wielu wiernych (…) Kto z katolików świadomie i dobrowolnie podpisuje się lub głosuje za dopuszczalnością metody in vitro, tym samym podważa communio, czyli swoją pełną wspólnotę z Kościołem katolickim”. A zatem co do nauczania Kościoła na temat negatywnej oceny tej metody, nie ma żadnych wątpliwości.
Jednak moje doświadczenie, potwierdzone przez niedawne wyniki głosowania, uświadomiło mi, że nauczanie Kościoła w tym temacie jest mocno niezrozumiałe i nieoczywiste dla wielu osób. Jest tak zapewne dlatego, że cel procedury in vitro na pierwszy rzut oka wydaje się bez zarzutu. Jest to pragnienie potomstwa przez te pary, które nie mogą z różnych powodów począć dziecka w sposób naturalny. Co więcej, w sytuacji, gdy problem niepłodności narasta, a kryzys demograficzny jest ewidentny, zdaje się być to z korzyścią nie tylko dla tych osób – dla których urodzenie dziecka będzie przyczyną wielu radości – ale też dla całego społeczeństwa.
Dlatego ten artykuł dedykuję w pierwszej kolejności tym osobom, które wyznają wartości katolickie, ale które na swej drodze nie natrafiły na przekonującą dla nich argumentację przeciwko in vitro, albo które nigdy w ten temat się nie zagłębiały. W drugiej kolejności – wszystkim pozostałym osobom, które nie uznają wartości katolickich, jednak mają na tyle otwarty umysł, że są gotowe zapoznać się z argumentacją, w której nie będę powoływał się na nauczanie Kościoła, czy na Pismo Święte, a jedynie na tzw. prawo naturalne, które jak uważam, jest możliwe do poznania przez wszystkie osoby.
Zacznijmy od powodów, które mogą nie być oczywiste dla osób słabiej obeznanych z koncepcją sztucznego zapłodnienia.
1. Oderwanie poczęcia od aktu małżeńskiego
Zauważmy, że zgoda na metodę in vitro wynika z tej samej mentalności, która dopuszcza antykoncepcję. Jest to mentalność, według której akt małżeński może nie mieć nic wspólnego z poczęciem dziecka. Antykoncepcja rozwiązuje ten problem „w jedną stronę” – możliwe staje się współżycie mężczyzny i kobiety, bez związku z poczęciem dziecka, z chęcią wykluczenia go. Pojawia się pytanie – co w drugą stronę – czy poczęcie dziecka musi wynikać ze współżycia? Tutaj do pomocy przychodzi właśnie in vitro, które umożliwia poczęcie dziecka bez konieczności aktu małżeńskiego.
Zauważmy, że zachodzi tutaj jeszcze jedno oderwanie. Poza wymiarem potomstwa, akt małżeński jest naturalnym wyrazem miłości między kobietą a mężczyzną. Jest zatem aktem wyjątkowej rangi. I dlatego każdy człowiek ma prawo być poczętym z miłości, w sposób, który wyraża tę miłość.
Rozszerzenie popularności in vitro będzie prowadzić coraz bardziej do obniżenia rangi aktu małżeńskiego. Do tego, że będzie on traktowany jako chwilowa przyjemność, bez konsekwencji i niekoniecznie wynikająca z miłości do współmałżonka i dzieci. Jeśli ktoś jest zwolennikiem metody in vitro, może zapytać siebie, jakie jest jego podejście do kwestii seksualności – czy widzi akt małżeński jako działanie bardzo wysokiej wartości, szczególne, wyrażające miłość. Jeśli nie, trudno będzie mu zrozumieć, dlaczego brak aktu małżeńskiego przy poczęciu miałby być jakimś problemem.
Ten związek antykoncepcji z in vitro jest już widoczny w początkach idei sztucznego zapłodnienia, która pojawia już w 1931 r. w książce Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat”, gdzie z jednej strony panuje niczym nieograniczona swoboda seksualna, a z drugiej strony 100% dzieci przychodzi na świat w procesie butlacji, gdzie cały rozwój płodu dokonuje się w butlach, poza łonem kobiety. Zatem w świadomości opisywanej tam społeczności, akt seksualny nie ma nic wspólnego z powstaniem nowego życia.
2. Związki z eugeniką
Idea sztucznego zapłodnienia jest opisana również w książce „Wyspa” tego samego autora z 1962 r. Warto zauważyć, że jako główną korzyść ze sztucznego zapłodnienia autor widzi w możliwości „projektowania” dobrych cech u dzieci. Zacytujmy obszerny fragment:
„Szanta ma trzydziestu dwóch przyrodnich braci i dwadzieścia dziewięć przyrodnich sióstr. (…)
– W ten sposób poprawiacie rasę.
– Zdecydowanie. Dajcie nam jeszcze jedno stulecie, a nasz średni iloraz inteligencji wzrośnie do stu piętnastu. (…)
– A co z aspektem religijnym i etycznym SZ [Sztucznego Zapłodnienia]?
– (…) większość par małżeńskich uważa, że bardziej moralne jest zdecydować się na dziecko najwyższej jakości niż podejmować ryzyko niewolniczego reprodukowania jakichś dziwactw i wad (…). Mamy centralny bank wyborowych zasobów. Są one starannie wyselekcjonowane dla każdej odmiany budowy fizycznej i temperamentu. W układzie społecznym, w jakim wy żyjecie, nie ma prawie wcale możliwości dziedziczenia po obcych. U nas daje się takie możliwości.”
Chociaż obecnie in vitro promowane jest jako program dla osób borykających się z problemem bezpłodności, z całą pewnością w przyszłości – gdy zapanuje społeczna akceptacja dla tej procedury – będzie ono promowane jako wspaniała możliwość „zaprojektowania” sobie dziecka – skoro są takie możliwości, to dlaczego z nich nie skorzystać?
3. Procedura in vitro uderza w godność człowieka
Chociaż nie twierdzę (Kościół również nie naucza tego w sposób dogmatyczny), że embrion posiada duszę już od momentu poczęcia, to z racji tego, że nie potrafimy (i trudno sobie wyobrazić, że kiedyś będziemy umieli) ustalić tego momentu, zarodek już od poczęcia powinien być traktowany jak człowiek (tak samo jest, kiedy np. w jakimś miejscu nie jesteśmy pewni, czy są ludzie czy nie, trzeba się upewnić zanim np. dokona się wyburzenia budynku czy wypuszczenia środków chemicznych; w przypadku niepewności nie można ryzykować życiem ludzkim).
Procedura in vitro poprzez takie elementy, jak selekcja embrionów, mrożenie ich, czy „hodowanie” w probówce dopuszcza czyny, które są w oczywisty sposób sprzeczne z godnością człowieka. Wyobraźmy sobie takie traktowanie dwu- czy trzyletnich dzieci.
Ten argument jest tym mocniejszy, że w obecnym kształcie in vitro w nieuchronny sposób wiąże się z uśmiercaniem wielu poczętych embrionów. I nic tutaj nie pomoże argumentacja, że w naturze też bardzo duża część zarodków ginie bez działań i wiedzy matki. Tak samo można by twierdzić, że 30% porodów w XIX wieku kończyło się śmiercią matki lub dziecka, dlatego zabicie dziecka urodzonego nie jest złe. Postęp medycyny wyraża się między innymi w tym, że potrafimy ratować więcej żyć. Kto wie – może gdy analiza czynników wpływających na płodność będzie na wyższym poziomie, potrafimy zapewnić opiekę parom starającym się o dziecko w ten sposób, że liczba ginących zarodków w sposób naturalny spadnie do minimalnych wartości.
Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę, że w procedurze in vitro bardzo wyraźne jest operowanie pojęciami, które mają nie wzbudzać skojarzeń, że embrion mógłby być człowiekiem. Byłem bardzo zaskoczony, gdy usłyszałem, że w języku fachowym przeżycie zarodka po przeniesieniu do łona matki określa się sformułowaniem, że „embrion dał ciążę” – tak jak gdyby embrion był tylko jakimś „półproduktem”, którego efektem jest ciąża. Ale to właśnie ciąża kobiety wynika z tego, że nosi w swym łonie nowego człowieka, a nie pojawienie się człowieka jest stanem pośrednim, a efektem docelowym – ciąża.
Również nie jest przekonujący argument, że embrion w początkowej fazie nie może być człowiekiem, bo potem może się podzielić na dwa odrębne organizmy. Wiemy przecież, że zdarzają się bliźnięta syjamskie, które mają bardzo dużą część organizmu wspólną. Nie ma zatem powodu, dla którego cały embrion nie mógłby być wspólną częścią dwóch odrębnych osób, który to podział ujawnia się dopiero po pewnym czasie.
4. In vitro jest wyrazem nieuporządkowanych pragnień i dążeń rodziców
Często wysuwanym argumentem jest tzw. prawo do szczęścia, które usprawiedliwia inne wątpliwe aspekty tej metody. Jest to argument fałszywy z dwóch powodów. Przede wszystkim jasna dla każdego powinna być zasada, że cel nie uświęca środków. Jeśli mamy do czynienia z bardzo szczytną ideą, ale jeśli w celu jej realizacji musielibyśmy dopuścić się niegodziwych czynów, nie powinniśmy jej zrealizować. Gdyby było przeciwnie, to każdy zbrodniarz mógłby usprawiedliwić wszystkie swoje złe czyny, jako wynikające z jakiegoś większego dobra w jego rozumieniu.
Po drugie, o ile faktycznie każdy człowiek może dążyć do szczęścia (które osoby wierzące widzą w pełnieniu Bożej woli, aby złączyć się z Bogiem w niebie), nigdy to szczęście nie może polegać na „posiadaniu” drugiej osoby. W analogiczny sposób mężczyzna uważający, że jego szczęście leży w relacji z kobietą, która nie jest nim zainteresowana, mógłby argumentować, że ma prawo ją sprowadzić do siebie siłą, działając wbrew jej prawom i godności.
Dlatego widzimy, że w argumentacji „prawa do szczęścia” dominuje perspektywa jednostronna – rodziców, którzy mają duże pragnienie dziecka. Nie myśli się jednak o tym, czy to dziecko chciałoby być sprowadzone na ten świat i czy faktycznie jesteśmy w stanie zapewnić mu szczęście. A nawet gdyby chciało, to nie możemy działać wbrew jego godności jako człowieka (tak jak np. nie wolno krzywdzić nieprzytomnych osób, choć one tego nie są świadome, a także tych, którzy chcą być skrzywdzeni).
Podsumowanie
Argumentów przeciwko in vitro podaje się często o wiele więcej, np. niemoralny sposób pozyskiwania komórek od mężczyzny, otwarcie furtki dla posiadania dzieci przez pary homoseksualne, zwiększone ryzyko różnych chorób u dzieci poczętych z in vitro, czy też ryzyko nieświadomych związków kazirodczych, jeśli nie będzie znane pochodzenie poszczególnych osób. W tym artykule chciałem jednak skupić się na kilku argumentach, które niezależnie od wyników przyszłych badań naukowych, zwiększenia skuteczności in vitro, czy jakichkolwiek innych zmian w tej procedurze, świadczą o tym, że jest to metoda niemoralna.
Nie chcę tutaj osądzać pojedynczych osób, które popierają in vitro lub zdecydowały się na tę metodę i które teraz tworzą kochającą się rodzinę z dziećmi poczętymi w probówce. Każdy z nas ma indywidualną historię – może zabrakło wsparcia w odpowiednim momencie, może trudno było rozeznać temat.
Jednak w świetle powyższej argumentacji, te osoby popełniają ogromny błąd, dramatyczny w skutkach. Niestety nieświadomość zła naszego postępowania, nie chroni nas ani innych przed jego negatywnymi konsekwencjami. Dlatego mocno wierzę, że ten artykuł skłoni do refleksji i może choć jedną osobę przekona, że in vitro jest niegodziwą metodą, która nie powinna być dopuszczona do stosowania, a tym bardziej niemoralne jest jej finansowanie z pieniędzy publicznych.
Adam G. Dobrakowski